piątek, 4 lutego 2022

MOŻLIWOŚCI

 

MOŻLIWOŚCI

albo

SCHRÖDINGER I HALFLIŃSKA WOJNA DOMOWA

 

Lubię myśleć.

W szczególności lubię myśleć o tym jak pomaluję figurki, które wciąż jeszcze są nietknięte pędzlem(1). Dopóki nie są w pewnej dość zaawansowanej fazie malowania pozostają figurkami Schrödingera. Nawet nie muszą być w pudełku, choć dużo z moich figurek jest akurat w przeróżnych pudełkach.

Pozwólcie, że opowiem Wam jak działają figurki Schrödingera. Otóż wyobraźmy sobie kota(2). Kot jest zamknięty w pudełku. To pudełko nie jest szczelne, żeby kot mógł oddychać, ale tak zbudowane, że nie widzicie co jest w środku. Do pudełka możecie też włożyć fiolkę z trucizną, ale to nie jest konieczne, chyba, że ktoś akurat ma i nie wie gdzie ją położyć.

No, to skoro kot siedzi w pudełku możemy spokojnie zająć się figurkami.

Figurka Schrödingera może być przez Was oglądana, nie trzeba jej zamykać w pudełku. Na figurkę wpłynie jakiś losowy atom, który akurat uderzy w Waszą głowę i podsunie Wam pomysł jak ją pomalować. Dopóki jej nie pomalujecie, pomalowana figurka jest w Waszej wyobraźni. Może być jednocześnie w ciepłych barwach, z wyraźnymi kontrastowymi highlightami, może być grim dark, może być drybrushowana, albo nawet monochromatyczna. Może być częścią zestawu do gry planszowej, ale jeśli Wam to pasuje może też być użyta w bitewniaku, choć tam powinna mieć na przykład zupełnie inny typ podstawki.



Tutaj widzicie pudełko figurek Schrödingera oraz Pana Tarkę. To mój asystent. Każdy ma asystenta, na jakiego może sobie pozwolić, więc ja wylądowałem z Panem Tarką. To poniekąd może tłumaczyć moje nikłe postępy w malowaniu figurek.


Planowanie jak pomaluję daną figurkę, wyobrażanie sobie wspaniałych efektów i płynnych przejść kolorów(3) jest duża frajdą. Bardzo często to jest jedyny sposób na zajęcie się tym hobby na jaki mogę sobie pozwolić, gdy nie mam czasu na malowanie. Opracowałem w ten sposób wiele projektów, jakieś 5% z nich nawet wdrażam w życie.

No właśnie. Projekty. Z projektami jest właściwie podobnie.

Dla mnie „projekt” to kilka figurek, które mają jakiś wspólny mianownik. Najczęściej jest to jakaś narracja, ale nie zawsze, bo mam na przykład projekty takie jak „Starter Haqquislamu do Infinity” albo „Rodzina Ortega z Malifaux” i tam nie ma żadnej historii, po prostu zestaw fajnych modeli. Wy pewnie też macie projekty. Malujecie armię albo oddział. Robicie dioramę.

Ale dla mnie osobiście najlepsze projekty to takie, do których przyczepiona jest jakaś historia, albo setting. Na przykład nawiedzone miasto Cadavonne, czy nieumarli Space Marines i polujący na nich Eldaro-Assassino-Obcy(4). Często to są jakieś dziwne, zakręcone rzeczy, będę Wam opowiadał o nich w innych postach.

Są też projekty takie jak halflińska wojna domowa…

Halflińska wojna domowa powstała w mojej głowie, gdy kiedyś, zupełnie przypadkiem, trafiła w moje ręce figurka od Spellcrow, która przedstawiała nie-histerycznie-urodziwego halflinga. Potem figurkę sprzedałem i gdy jej już u siebie nie miałem wpadłem na pomysł jak ją wykorzystać. Przecież to był idealny halfling renegat, pomyślałem, a jakiś głos w mojej głowie dodał: a na dodatek nekromanta.

I tak się zaczęło. Najpierw pojawił się setting, bo widzicie, ten halfling dużo podróżował, ale nie tak epicko i z użyciem biżuterii, jak inni, tylko zwyczajnie, włócząc się za armiami i oczyszczając trupy na polach bitew z przedmiotów, które można sprzedać. No i raz natrafił na księgę leżącą przy martwym nekromancie i jej nie sprzedał. Zaczął czytać. Zaczął eksperymentować. I tu się zaczyna. Ciemne chmury przesłaniają słońce, zaczyna padać deszcz, wieje zimny wiatr, robi się mrocznie, te klimaty.

W tym miejscu nie przyjmuję żadnych argumentów, że halflingi nie czarują i w ogóle nie mają talentu nawet do magicznych wywarów, bo to mi psuje koncept. Moje halflingi czarują i już, co mi kto zrobi?

Tak stworzyłem sobie dwie frakcje. Jedna jest po ciemnej stronie mocy, z nekromantą, halflińskimi łotrami, jakimś przygłupim osiłkiem i różnymi ożywionymi stworami, na przykład psami albo kurami, a jakby się figurka dobra trafiła to nawet i krową. No, imaginujcie sobie, jaka przerażająca może być szarża takiego krowiego szkieletu.

Druga frakcja miałaby jakiegoś championa, który skrzyknął ziomków do wypędzenia nekromanty. Zebrałoby się kilku halflingów uzbrojonych w to, co tam znaleźli w domu, może nawet trafiłby się profesjonalny halfliński łucznik. Pasowałby tu też jakiś twardy krasnolud, który robiłby za lokalny czołg.

Jak już się taki pomysł zalęgnie w głowie, to potem każda odpowiednia figurka automatycznie wplata się sama w narrację i rozszerza setting. Kolory potencjalnie pomalowanych potencjalnie kupionych figurek przewijają się w wyobraźni. Projekt rozrósł się bardzo mocno, zyskał swój klimat halfling-dark-fantasy, już nawet zaczęły mi majaczyć imiona dla niektórych postaci albo jakieś historie poboczne. I przez cały czas istnienia tego projektu nie miałem (i nie mam) do niego ani jednej figurki. A i tak się przy tym świetnie bawiłem.

Nieźle, nie?

 

W kolejnym poście:

Cośtam cośtam, pewnie będzie o figurkach(5).

 

 

(1) Z farbą. Samą tknięcie pędzlem się nie liczy.

(2) W kształcie idealnej kuli.

(3) Które się tam nie znajdą, bo nie umiem, ale widziałem w Internecie, że inni potrafią to zrobić, więc mogę to sobie wyobrażać.

(4) Jest w to zamieszane jeszcze trochę więcej popkultury - „Diuna”, „Firefly”. W ogóle ten setting nieustannie się zmienia, jak czwartopoziomowy kapłan Tzeentcha.

(5) A konkretnie to figurkach lubianych bardziej niż inne i ich niespodziewanie rozwijających się karierach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz