MOŻLIWOŚCI
albo
SCHRÖDINGER
I HALFLIŃSKA WOJNA DOMOWA
Lubię myśleć.
W szczególności
lubię myśleć o tym jak pomaluję figurki, które wciąż jeszcze są nietknięte
pędzlem(1). Dopóki nie są w pewnej dość zaawansowanej fazie malowania pozostają
figurkami Schrödingera. Nawet nie muszą być w pudełku, choć dużo
z moich figurek jest akurat w przeróżnych pudełkach.
Pozwólcie, że
opowiem Wam jak działają figurki Schrödingera. Otóż wyobraźmy sobie kota(2). Kot
jest zamknięty w pudełku. To pudełko nie jest szczelne, żeby kot mógł oddychać,
ale tak zbudowane, że nie widzicie co jest w środku. Do pudełka możecie też
włożyć fiolkę z trucizną, ale to nie jest konieczne, chyba, że ktoś akurat ma i
nie wie gdzie ją położyć.
No, to skoro kot
siedzi w pudełku możemy spokojnie zająć się figurkami.
Figurka Schrödingera
może być przez Was oglądana, nie trzeba jej zamykać w pudełku. Na figurkę
wpłynie jakiś losowy atom, który akurat uderzy w Waszą głowę i podsunie Wam
pomysł jak ją pomalować. Dopóki jej nie pomalujecie, pomalowana figurka jest w
Waszej wyobraźni. Może być jednocześnie w ciepłych barwach, z wyraźnymi
kontrastowymi highlightami, może być grim dark, może być drybrushowana, albo nawet
monochromatyczna. Może być częścią zestawu do gry planszowej, ale jeśli Wam to
pasuje może też być użyta w bitewniaku, choć tam powinna mieć na przykład zupełnie
inny typ podstawki.
Tutaj widzicie pudełko figurek Schrödingera oraz Pana Tarkę. To mój asystent. Każdy ma asystenta, na jakiego może sobie pozwolić, więc ja wylądowałem z Panem Tarką. To poniekąd może tłumaczyć moje nikłe postępy w malowaniu figurek.
Planowanie jak
pomaluję daną figurkę, wyobrażanie sobie wspaniałych efektów i płynnych przejść
kolorów(3) jest duża frajdą. Bardzo często to jest jedyny sposób na zajęcie się
tym hobby na jaki mogę sobie pozwolić, gdy nie mam czasu na malowanie.
Opracowałem w ten sposób wiele projektów, jakieś 5% z nich nawet wdrażam w
życie.
No właśnie.
Projekty. Z projektami jest właściwie podobnie.
Dla mnie „projekt”
to kilka figurek, które mają jakiś wspólny mianownik. Najczęściej jest to jakaś
narracja, ale nie zawsze, bo mam na przykład projekty takie jak „Starter
Haqquislamu do Infinity” albo „Rodzina Ortega z Malifaux” i tam nie ma żadnej
historii, po prostu zestaw fajnych modeli. Wy pewnie też macie projekty.
Malujecie armię albo oddział. Robicie dioramę.
Ale dla mnie
osobiście najlepsze projekty to takie, do których przyczepiona jest jakaś
historia, albo setting. Na przykład nawiedzone miasto Cadavonne, czy nieumarli
Space Marines i polujący na nich Eldaro-Assassino-Obcy(4). Często to są jakieś
dziwne, zakręcone rzeczy, będę Wam opowiadał o nich w innych postach.
Są też projekty
takie jak halflińska wojna domowa…
Halflińska wojna
domowa powstała w mojej głowie, gdy kiedyś, zupełnie przypadkiem, trafiła w
moje ręce figurka od Spellcrow, która przedstawiała nie-histerycznie-urodziwego
halflinga. Potem figurkę sprzedałem i gdy jej już u siebie nie miałem wpadłem
na pomysł jak ją wykorzystać. Przecież to był idealny halfling renegat, pomyślałem,
a jakiś głos w mojej głowie dodał: a na dodatek nekromanta.
I tak się zaczęło.
Najpierw pojawił się setting, bo widzicie, ten halfling dużo podróżował, ale
nie tak epicko i z użyciem biżuterii, jak inni, tylko zwyczajnie, włócząc się
za armiami i oczyszczając trupy na polach bitew z przedmiotów, które można
sprzedać. No i raz natrafił na księgę leżącą przy martwym nekromancie i jej nie
sprzedał. Zaczął czytać. Zaczął eksperymentować. I tu się zaczyna. Ciemne
chmury przesłaniają słońce, zaczyna padać deszcz, wieje zimny wiatr, robi się
mrocznie, te klimaty.
W tym miejscu nie
przyjmuję żadnych argumentów, że halflingi nie czarują i w ogóle nie mają
talentu nawet do magicznych wywarów, bo to mi psuje koncept. Moje halflingi
czarują i już, co mi kto zrobi?
Tak stworzyłem
sobie dwie frakcje. Jedna jest po ciemnej stronie mocy, z nekromantą,
halflińskimi łotrami, jakimś przygłupim osiłkiem i różnymi ożywionymi stworami,
na przykład psami albo kurami, a jakby się figurka dobra trafiła to nawet i
krową. No, imaginujcie sobie, jaka przerażająca może być szarża takiego
krowiego szkieletu.
Druga frakcja
miałaby jakiegoś championa, który skrzyknął ziomków do wypędzenia nekromanty.
Zebrałoby się kilku halflingów uzbrojonych w to, co tam znaleźli w domu, może
nawet trafiłby się profesjonalny halfliński łucznik. Pasowałby tu też jakiś
twardy krasnolud, który robiłby za lokalny czołg.
Jak już się taki
pomysł zalęgnie w głowie, to potem każda odpowiednia figurka automatycznie
wplata się sama w narrację i rozszerza setting. Kolory potencjalnie
pomalowanych potencjalnie kupionych figurek przewijają się w wyobraźni. Projekt
rozrósł się bardzo mocno, zyskał swój klimat halfling-dark-fantasy, już nawet
zaczęły mi majaczyć imiona dla niektórych postaci albo jakieś historie
poboczne. I przez cały czas istnienia tego projektu nie miałem (i nie mam) do
niego ani jednej figurki. A i tak się przy tym świetnie bawiłem.
Nieźle, nie?
W kolejnym
poście:
Cośtam cośtam,
pewnie będzie o figurkach(5).
(1)
Z
farbą. Samą tknięcie pędzlem się nie liczy.
(2)
W
kształcie idealnej kuli.
(3)
Które
się tam nie znajdą, bo nie umiem, ale widziałem w Internecie, że inni potrafią
to zrobić, więc mogę to sobie wyobrażać.
(4)
Jest
w to zamieszane jeszcze trochę więcej popkultury - „Diuna”, „Firefly”. W ogóle
ten setting nieustannie się zmienia, jak czwartopoziomowy kapłan Tzeentcha.
(5)
A
konkretnie to figurkach lubianych bardziej niż inne i ich niespodziewanie
rozwijających się karierach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz